OBSERWATORZY

wtorek, 1 czerwca 2010

Moja rodzina zastępcza-Brygida

Nie myślałam, że tak szybko napiszę na ten temat, ale mnie po prostu roznosi. Muszę się wygadać. Za kilka dni miną cztery lata odkąd Brysia jest w naszej rodzinie. Gdy zapytano wtedy  mnie z mężem czy ewentualnie zostaniemy rodziną zastępczą dla naszej chrześniaczki, bez wahania wyraziliśmy zgodę. Wiedzieliśmy, od jakiegoś czasu, że w rodzinie kuzyna męża źle się dzieje. Kiedyś zostaliśmy rodzicami chrzestnymi tego dziecka i to zobowiązuje. Tak z punktu widzenia naszej wiary wiem, że zrobiliśmy dobrze, ale tak po ludzku bardzo tego żałujemy. Mój mąż już dawno zaczął mnie namawiać do rezygnacji. Ja ciągle trwam, bo wiem że dziecko wylądowałoby w domu dziecka i byłoby źle. Jeżeli my mamy takie z nią kłopoty to co byłoby tam???? Wczoraj Brysia znowu mnie okradła. Nie była to duża suma, ale to nie pierwszy raz. Przeżyliśmy już wiele np. podpalenie domu, kradzieże w sklepach, agresja w szkole. Żadne terapie psychologiczne nie skutkują. Zaczynam poważnie wątpić w słuszność własnego postępowania. Niby Centrum Pomocy Rodzinie, szkoła, kurator sądowy twierdzą, że zrobiliśmy dużo, że widać postępy,  ale tak na co dzień to mam ochotę wyć z bezradności.  Przez matkę dziecka ciągle jesteśmy ciągani po sądach. Ojciec niby nas popiera ale jest niewydolny wychowawczo. Obydwoje mają ograniczone prawa rodzicielskie. Brysia dużo przeżyła złych chwil, ale czy można  tym zawsze usprawiedliwiać jej zachowanie???   Większość ludzi żyjących obok nas jest życzliwa i przyjazna, ale niestety jak to zawsze bywa znajdą się też tacy, którzy mają nam za złe to, że zaopiekowaliśmy się Brysią. Chodzą plotki, że dostajemy za nią dużą kasę. Czasami mam ochotę wywiesić ogłoszenie na domu, że  dostajemy na to dziecko aż 658zł.  Chodzę dzisiaj zła, wściekła i łzy mi lecą z oczu. Uch no to się wygadałam.

A teraz z innej beczki. Ponieważ zaczynamy remont, więc postanowiłam zrobić jakby dokumentację fotograficzną  części roślin domowych, które mogą ucierpieć.


I na koniec kaktusy:



6 komentarzy:

  1. Na temat Brysi nic Ci nie napiszę, nie mam takich doświadczeń,więc co się będę wymądrzać.Szczerze Ci współczuję.Wychowanie rodzonego dziecka przynosi dużo kłopotów,ale łatwiej wybaczyć.Mój dorosły syn wypalił mi dziś takie zdanie,ze do tej pory nie mogę się pozbierać -że niby mając 13 lat musiał prasować ciągle pościel.Ani mąż ani ja nie przypominamy sobie takiego faktu...
    Sliczne masz kwiaty.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Cię Janeczko i współczuję. Wiadomo zawsze człowiek chce dobrze dla dziecka, mimo iż jest przysposobione. Mam nadzieję , że dasz radę i w końcu będzie dobrze. Pozdrawiam.
    A co do mojej przedmówczyni to mój 12-letni syn uwielbia prasować. Sam się do tego rwie. Mam nadzieję, że mi tego nie wypomni kiedyś. Pozdrawiam :-))

    OdpowiedzUsuń
  3. Moi rodzice mieli znajomych, którzy też wychowywali nie swoje dziecko. Mieli z nią krzyż pański. Co ta dziewucha wyprawiała, to szkoda gadać! Ale jednak dali radę, chociaż też mieli chwile załamań i wątpliwości. Teraz ich wychowanka jest rozsądną kobietą, doskonałą i kochającą matką. I docenia to, co dla niej zrobili jej przybrani rodzice.
    A oni? A oni wzięli kolejną bidulę na wychowanie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam tego posta z uwaga,mialam podobna sytuacje w domu rodzinnym,rodzice wzieli z DD chlopaka,mial 8 lat.To byl koszmar.Moj Tata i Mama przechodzili gehenne,w koncu po ktoryms kolejnym wybryku tego malego Sad zadecydowal Dom Poprawczy,bo nikt z nim nie dawal rady.Jak go zabierali to grozil ze wroci i nas wymorduje.Dali mu serce i dom,ale widac nie kazdy chce tego i nie potrafi docenic.Byl u nich 4 lata,a z nozem chodzil po calych dniach i wyludzal nim pieniadze.Rodzice dlugo nie mogli sie po tym opamietac.Ale mysle,ze Ty dasz rade,bo raz to dziewczynka,zawsze sa spokojniejsze i jestes duzo mlodsza od Rodzicow,oni juz nie mieli sil na te walke

    OdpowiedzUsuń
  5. Trudna sprawa. Gdy adoptuje się dziecko, przyjmuje się je za własne. Wtedy nie ma odwrotu. I to jest najwłaściwsze rozumienie problemu.
    Nieco inaczej przedstawia się to w przypadku rodziny zastępczej. Należałoby podejmować się takiej opieki jedynie wtedy, gdy jest się wydolnym wychowawczo. Nie może się to odbywać na przykład kosztem własnych dzieci. Bo jeśli prowadzi się zakład opiekuńczy, po pracy idzie się do domu. W tym zaś przypadku jest to praca dwudziestoczterogodzinna. Bardzo aktualny temat w kontekście aktualnych "perypetii" z uchodźcami. Ciekawi mnie, jak się to wszystko przedstawia teraz.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde słowo tu zamieszczone:)